Bezradność

Ta chwila, gdy wciągnięte powietrze nie może wydostać się z płuc, gdy stoję jak słup soli. Patrzę, ale nie widzę, czuwam, ale nie słyszę. Nic do mnie nie dociera, a w głowie jest pustka, niezakłócana przez setki myśli w tle, obijających się od siebie, przekrzykujących i zagubionych. Śpię, ale nie mogę odpocząć, wszystko rozpada się w rękach, jak zrzucona na ziemię porcelana. Te piękne momenty życia leżą porozrzucane jak uszka filiżanek, jak wzorki talerzyków, tak boleśnie smutne oderwane od całości. 

A jeszcze bardziej boli, gdy musisz patrzeć na kogoś, kto to cierpi. Na kogoś, kogo kochasz.

Przepraszam za ostatnią melancholię udzielającą się z części moich postów, ale jak wspomniałam... Tak bardzo chciałabym pomóc, zrobić coś więcej niż kubek herbaty i uśmiech otuchy, poklepanie po plecach.
- Wszystko w porządku... - Najbardziej oklepane kłamstwo świata, ale jak chętnie, łatwo w nie wierzymy. Jak bardzo chcę nie czuć sumienia, gdy to robię... Tak bardzo chciałabym przestać być bezradna, ale nie mogę zrobić niczego, poza drobnymi gestami. Chociaż, czy to nie one nie zmieniają świata, będąc uśmiechem nieznanej osoby, lub chociaż dobrym słowem w pochmurny dzień? Bo jak łatwo jest powiedzieć, że trzeba coś zrobić, myśląc o wielkich rzeczach, denerwować się na działania innych, często obcych ludzi (na których i tak praktycznie nie mamy żadnego wpływu). Może to ten dzień, w którym zwykły, szary człowiek powinien odciąć się od tego i rozświetlić zwykły, szary świat swoim dobrem? 










P.S. Czy w istocie, miłość nie jest egoizmem? Pojawi się o tym wpis.

Komentarze