Lissander: słońce nigdy nie trwa wiecznie
- Jak to możliwe... - Warknęła do siebie kobieta kierując się wyuczoną na pamięć trasą w stronę tak znajomego miejsca. Jedynego, jak dotąd, pewnego lądu jaki znała, chociaż teraz miała wrażenie, że grunt osuwa jej się spod stóp, a ona nie wiedziała nawet jak przyjąć wybrakowane wspomnienia, które z taką mocą zaatakowały jej głowę. Dopiero co odebrała klucze do swojego nowego miejsca zamieszkania, ale nawet nie zatrzymała się, aby zostawić tam torby. Nie przeszło jej to przez myśl.
Po kilkudziesięciu minutach nieprzepisowej jazdy zatrzymała się z piskiem opon na podjeździe niemal nie rozbijając się o drugi samochód, który tam stał. Zatrzymała się na posesji wysokiego, wąskiego domu, wciśniętego między ściany innych, bardzo podobnych budynków. Można było go określić na wiele sposobów, ale na pewno nie był to najmłodsze, ani najszersze w okolicy lokum. Po krótkiej walce stoczonej z kluczykami do samochodu, jej rozdrażniona postać bez chwili zwłoki nacisnęła dwonek do drzwi. Na dnie plecaka leżały pewnie klucze, ale nie miała siły, ani czasu ich szukać.
- Flora! Jak dobrze, że jesteś! Akurat Ivy wróciła, jedzenie przygotowane, wchodź szybko - gdy drzwi otworzyły się i stojąca w nich średniego wzrostu kobieta zobaczyła kto zawitał w progach jej domu, niezwłocznie poprowadziła dziewczynę przed sobą po wąskich schodkach wejściowych do środka.
- Cześć mamo - odparła zwięźle.
- Zgadnij, kto wpadł z wizytą - obie skierowały się w stronę kuchni, skąd dochodziły zapachy smażonego mięsa.
- Po zadowolonym tonie głosu wnioskuję, że to niestety chłopak Ivy - mruknął męski głos.
- Nie, o czym Ty bredzisz! Flora przyjechała.
- Flora?
W tym momencie kobiety weszły do kuchni, a im ukazał się w pełnej krasie mężczyzna stojący za kuchenką gazową. Miał na sobie fartuch i czapkę kucharską z prawdziwego znaczenia, spod której wydostawały się lekko posiwiałe włosy. Na jego nosie znajdowały się okulary w ciemnych oprawkach, zza których lustrował ją swoim spojrzeniem. Flora sięgała mu wzrostem do czubka nosa, ale w tamtej chwili czuła się dużo mniejsza. Cała jej irytacja chwilowo ustąpiła miejsca kolejnym pytaniom cisnącym się na usta oraz niepewności.
- Cześć... Tato.
Wahanie ujęte w ostatnim słowie tak znacząco wybrzmiało w ciszy, która ogarnęła kuchnię, że cała rodzinna atmosfera wyparowała, a został tylko przeszywający chłód.
Komentarze
Prześlij komentarz