Nie kop leżącego
Czy znacie ten moment gdy jedyną sensowną opcją jest klęknięcie i schowanie głowy między ramiona? Gdy wszystko staje się tak przytłaczające, że spojrzenie w górę jest wyzwaniem?
Życie, proszę, nie kop leżącego.
Życie, jesteś ciągłym zobowiązaniem. Cały czas zmieniając swoją formę, przelewając swoją duszę niczym wodę przez różnokształtne naczynia. Te naczynia, te wymagania i oczekiwania, moje i obce, znajome i nowopowstałe - chciałabym móc usiąść na werandzie domu pośród niczego, wziąć do rąk kubek ciepłej kawy i siedzieć beztrosko ze świadomością, że jestem wystarczająca, że nie muszę walczyć i obciążać się po każdym błędzie. Że mogę błądzić, mogę być irytująca i niezupełna. Że mogę nie być na każde zawołanie, nie muszę się doskonalić na każdym polu i cały czas. W końcu i tak, ostatecznie dowiem się ile to było warte - nic. Tyle to reprezentuje, skoro nadmiar tego starania jest tylko problematyczny. Z każdym dniem widzę coraz mniej i chcę już tylko przetrwać. Chciałabym walczyć, ale za co, po co, o kogo, w czyjej skórze? Kim w ogóle jestem, jaka twarz odbije się w mijanym lustrze? Jedyne co teraz wiem, to fakt, że żyję, istnieję i odczuwam - tylko tyle i aż tyle. Jeszcze do tej pory miałam namiastki świadomości albo nawet kierunek. Teraz pozostały tylko stopy, które niosą mnie do jednej niewiadomej oraz związane oczy.
Co mnie czeka? A co ważniejsze, czy będę w stanie sobie z tym poradzić?
Nie. Czy będę w stanie wykorzystać dostępne mi narzędzia, aby sobie z tym poradzić?
Nawet jeśli, co mi to da? Czy ma to jeszcze jakikolwiek sens?
Jedyne co czuję, to miłość, tęsknota i rozczarowanie. Czyli znów, słodko-gorzko.
Komentarze
Prześlij komentarz